KONSONANS
Ponieważ artystka nie jest zwolenniczką przeintelektualizowanych tekstów kuratorskich, próbujących desperacko nadrobić niedociągnięcia prezentowanych prac, w tym przypadku będzie krótko i bez wymądrzania. Tym bardziej, że nadmiernego wymądrzania nie ma też w malarstwie Kariny Koziej (a przynajmniej już nie ma, bo epizod konceptualny, „obciążony wielopoziomowymi sensami”, absolwentka warszawskiej ASP zostawiła już dawno za sobą).
Zamiast intelektualizowania jest dziś raczej nastrajanie. Zarówno płócien, jak odbiorców. Muzyka jest wątkiem przewodnim jej pierwszej indywidualnej wystawy, co w dobitny sposób sugeruje tytuł ekspozycji. Jak podkreśla autorka, tworzy ona nie obrazy, które ze swej natury służą przecież „obrazowaniu”, lecz „kompozycje”. „Nie tylko kiedy maluję, ale również gdy piszę, staram się wszystko komponować jak utwór muzyczny” – mówi malarka i wyjaśnia: „Tekst układam tak, żeby słyszeć jego melodię – klarowną, mającą odpowiedni rytm. W ten sam sposób maluję – zestawiam różne formy i kolory, żeby stworzyły zamkniętą całość, która ma zagrać bez fałszu”.
Koziej swoje prace na płótnach komponuje przy wykorzystaniu wyrazistych barw i prostych kształtów. Jest geometrystką, ale bardzo nieortodoksyjną. Wielką przyjemność zdaje się jej sprawiać balansowanie na linie, a w zasadzie liniach, których rytmiczność zaskakuje w każdym dziele. Harmonia jest tu wielokrotnie niepokojona, drażniona, niemal wystawiana na próbę, jednak zawsze wychodzi z niej zwycięsko. Ostatecznie triumfują logika i porządek oraz rozbudzane z ich pomocą emocje.
Jest w tych kompozycjach coś z „muzykalnego malowania” klasyków współczesnego malarstwa: choćby Henryka Stażewskiego czy Jana Tarasina. Zwłaszcza ten ostatni, tworzący – jak to określił w jednym ze swoich tekstów Bogusław Deptuła – „swoiste partytury na kształty i rzeczy”, wydaje się być szczególnie bliski warszawskiej artystce. Deptuła zauważa, że choć na obrazach klasyka brak wymalowanych pięciolinii, mają one w sobie coś z zapisu nutowego. U Koziej jest podobnie, z tym, że łatwiej dopatrzeć się „wielolinii”, po których frywolnie, acz w zdyscyplinowany sposób, skaczą geometryczne niby-nuty.
W twórczości malarki dźwięki były ważne od zawsze. Dość wspomnieć instalację Miastoszepty w formie ludzkiego ucha zrealizowaną przy stołecznym Placu Zbawiciela oraz w klubie Planu B. Projekt powstał w 2008 roku ramach konkursu Samsung Art Masters organizowanego przez CSW Zamek Ujazdowski, którego Karina Koziej była laureatką. W założeniu ucho miało być „konfesjonałem miejskim” – każdy mógł w dowolnym momencie podejść i wygadać się do niego, a dźwięki były nagrywane i udostępniane do odsłuchu. Dyktafon działał 24 godziny na dobę, rejestrując przy tym szumy miejskie – nieustającą muzykę stolicy. Ucho niestety ukradli, ale zamiłowanie autorki do dźwięczności pozostało. Czego barwnym wyrazem są jej najnowsze kompozycje malarskie.